Scenki z życia małżeńskiego, czyli kolejna część prozy życia codziennego, okraszonej prawdziwą poezją. Słowną, rzecz jasna. Gotowi na małą dawkę dużego humoru, zaczerpniętego z życiowej rutyny? To czytajcie, na zdrowie!
Scenka I
♥♥♥
Wybieramy krzesła do salonu, czas siedzisk IKEA minął, przyszedł okres zmian. Pytam mego osobistego pomocnika – dekoratora, czyli Męża:
„To szare czy beżowe? Może jednak te beżowe, bo będziemy mieli szare zasłony, szary dywan, przy szarych krzesłach zrobi się… trochę szaro?”
„Masz rację, bierzmy beżowe, przecież w życiu chodzi o to, żeby było kolorowo.” – z filozoficzną nutką podpowiada mi Ukochany.
Oczywiście, że o to chodzi. Żeby życie miało smaczek, trzeba patrzeć przez różowe okulary. A może beżowe? W końcu beż – prawdziwie ożywczym kolorem!
Scenka II
♥♥♥
Siedzimy sobie. Ja na kanapie. Z komputerem. Mężu na krześle. Z komputerem. W dodatku napierdziela w klawisze z godną podziwu prędkością, prawdziwa strzała! Naraz podnosi wzrok i ciska w moją stronę:
„Zadam Ci krótkie pytania. Szybkie pytanie – szybka odpowiedź. Chcesz?”
Wyściubiając nos zza monitora odpowiadam: „No, zadawaj.”
Jak z procy Ślubny strzela: „Pierwsze pytanie. Za co lubisz swojego męża?”
Lotem błyskawicy odpowiadam: „Za zdecydowanie.”
„Drugie pytanie. Co najbardziej lubisz w swoim życiu?”
Bez zastanowienia, za to przepełniona dumą, rzucam: „Spać!”. Na swoją obronę chciałabym dodać, że Dzidziulec (2 i pół roku) nadal nie przesypia nocy. To oznacza, że ja również.
„Okej.” – płentuje Ślubny i wraca do swoich obowiązków.
Nieco zawiedziona dopytuję: „To już?”
„Już.”
Nie dowierzam, węsząc spisek: „Takie krótkie?”
„Takie krótkie.”
Próbuję pojąć sens: „To był jakiś quiz?”
W odpowiedzi potakujące: „Quiz.”
„A z czego wziąłeś te pytania?”
„Z niczego. Czyli z głowy.”
TADAM! Dziękuję, to by było na tyle.
Scenka III
♥♥♥
Styczeń, nowy rok, nowa ja. A nawet jeśli nie nowa, to na pewno starsza, bo urodziny od zawsze mam w styczniu. W dodatku na jego początku – jak pech, to pech. W kwestii tego nieszczęścia prowadzimy z Mężem dywagacje. A w zasadzie negocjacje. Miałam małe marzenie – żeby mi Ślubny, zamiast kupować brylanty i perły, przyrządził kolację. Własnymi ręcami.
„Dobra. A mogę Ci kolację przygotować w ten weekend, kiedy odstawiamy Leoncina [dla niewtajemniczonych: nasz syn] do Dziadków?”
„To znaczy kiedy? Za dwa tygodnie?” – ostrożnie dopytuję.
Spotyka mnie rozbrajająca szczerość Ślubnego: „No.”
„Ale ja mam urodziny za 3 dni.”
„No.”
Potwierdzam tok rozumowania Ślubnego: „A Ty mi chcesz przygotować kolację za 2 tygodnie?”
Z autentycznym zdziwieniem Luby wypala: „No. A to jest dla Ciebie jakiś problem?”
Moja odpowiedź?
Scenka IV
♥♥♥
Leżymy na kanapie. Znaczy się ja leżę, zatopiona w ekranie komputera, przeskakując palcami po klawiszach klawiatury niczym świetnie zapowiadający się pianista na konkursie szopenowski. Wzrok Męża utkwił w w tym drugim ekranie – srebrnym. Siedzi, skupienie na twarzy, zastygła pozycja. Z małym wyjątkiem. Naprawdę małym – palcem. U stopy. Ten się miarowo rusza. I zbliża się do mojej stopy. W końcu się na niej zatrzymuje.
„Mężu, czemu mnie smyrasz po stopie?”
„Bo Cię lubię.”
Ot, małżeńska codzienność, małżeńska sympatia. Level wtajemniczenia: ekspercki!